Przez Warszawę przepływa rzeka Wisła. Na rzece znajduje się zapora we Włocławku, położona 100 kilometrów od stolicy Polski. Więcej na stronie warsaw-name.
Jak zbudowano tamę

Kwestia instalacji zapór na Wiśle to ciągły problem, który pojawia się od czasu do czasu. W końcu obecność wałów przeciwpowodziowych wpływa na stan ekologiczny zbiornika i nie zawsze w lepszym świetle.
Pomysł budowy tamy sięga 1957 roku. W tym czasie Komitet Gospodarki Wodnej Polskiej Akademii Nauk przedstawił projekt regulacji dolnej Wisły. Według priorytetowego planu najpierw na rzece miało powstać dziewięć zapór wodnych, które otrzymały nazwę „Kaskada dolnej Wisły”.
Miały pojawić się w miastach: Włocławku, Nieszawie, Płocku, Wyszogrodzie, Chełmnie, Solcu Kujawskim, Tczewie i Opalenicy. Początkowo zaporę zaczęto budować we Włocławku. Budowa rozpoczęła się w 1963 roku.
Zaporę oddano do pełnej eksploatacji 17 października 1970 roku, wraz z nią uruchomiono elektrownię wodną. Ponadto we Włocławku wybudowano zbiornik, którego łączna powierzchnia wynosiła ponad 7 tysięcy hektarów.
Według wstępnych planów tama we Włocławku miała działać przez dziesięć lat, a po tym okresie miała być rozładowywana innymi zaporami. Władze lokalne rozpoczęły przygotowania do budowy, jednak w związku z upadkiem Związku Radzieckiego sytuacja gospodarcza Polski była niezwykle trudna, dlatego pomysł budowy nowych zapór przeciwpowodziowych odłożono na czas nieokreślony.
Z czasem jednak o odciążeniu tamy we Włocławku zapomniano i w rezultacie pozostał nierozwiązany problem zapór, który dodatkowo stale szkodzi środowisku.
Jak władze rozwiązują problemy zapór przeciwpowodziowych

Po raz pierwszy o problemach tamy we Włocławku mówiono w 1990 roku. W tym czasie przeprowadzono kontrolę techniczną budowy. Wyniki kontroli były rozczarowujące: tama wymagała pilnej odbudowy, jednak ten czynnik nie byłby w stanie rozwiązać problemów środowiskowych i technicznych.
Eksperci tłumaczą, że zapora według projektu miała być jedną z siedmiu części kaskad zapór wodnych, więc przez tyle czasu nie może samodzielnie funkcjonować. Z tego powodu, nawet po gruntownej przebudowie, możliwość powodzi i katastrofy ekologicznej zostanie opóźniona tylko na określony czas.
W 1999 roku na tamie we Włocławku pojawił się tymczasowy przelew, którego głównym zadaniem było obniżenie ciśnienia wody.
Najlepsza opcja dla uratowania tamy

Po 1999 roku władze Polski rozpoczynają prace prawne i szukają możliwości rozwiązania problemu zapory. W rezultacie minister środowiska przedstawił społeczeństwu siedem opcji, w jaki sposób można rozwiązać katastrofę, która nieubłaganie się zbliża.
Jednym z najbardziej celowych sposobów jest budowa kolejnej zapory, która z czasem mogłaby całkowicie zastąpić zaporę we Włocławku. W rezultacie długo cierpiąca tama mogła zostać zdemontowana. Nowa zapora miała powstać w Nieszawie.
Ostatni etap na dolnej Wiśle ma na celu całkowite odgrodzenie Włocławka i dolnego koryta rzeki. To właśnie ta opcja byłaby w stanie skutecznie zarządzać stanem ekologicznym tamy. Jednak budowa nowej tamy napotyka wiele problemów, więc nie jest jasne, czy w końcu tama pojawi się w Nieszawie.
Tak więc budowa znajduje się w strefie ochrony środowiska, dlatego konieczne jest uzyskanie pozwolenia prawnego i wodnego na budowę zbiornika pod zaporą.
Ministerstwo Środowiska uważa, że ich resort nie ma uprawnień do decydowania o rozpoczęciu budowy tamy i elektrowni. Przecież pozwolenia na odpowiednią budowę udzielają wojewoda i starosta.
Jednocześnie resort wskazywał, że w przypadku niemożności ukończenia budowy w Nieszawie, władze wybudują groblę w Warszawie. Co prawda koszt nowej budowy oszacowano na dwieście milionów złotych. Ponadto na zagospodarowanie budowli hydrotechnicznych wzdłuż Wisły trzeba będzie wydać jeszcze około pół miliona złotych. Pieniądze na budowę planuje się częściowo przeznaczyć z budżetu państwa, a także z programu inwestycyjnego Unii Europejskiej „Infrastruktura i środowisko”. Biorąc to pod uwagę, budowa nowej tamy pozostaje pod znakiem zapytania.
Jakie konsekwencje ponosi brak naprawy i przebudowy grobli

Eksperci przeprowadzili badania, co by się stało, gdyby władze nie zajmowały się naprawą grobli we Włocławku. Konsekwencją takich działań byłaby nieunikniona katastrofa budowlana. Woda, która zebrała się w zbiorniku przez dziesięciolecia, mogła zalać pobliskie miejscowości.
Katastrofa osiągnęłaby ogromne rozmiary, ponieważ na terenach, które mogły być pod wodą, mieszkało około 300 tysięcy ludzi. Ponadto na dnie zbiornika nagromadziły się miliony metrów sześciennych toksycznego mułu. Dlatego w wyniku przełamania tamy trujące substancje natychmiast trafiają na hektary gruntów, zagrożona jest również dolna Wisła.
Powódź w Warszawie w 2010 roku

W maju 2010 roku obfite opady deszczu spowodowały powodzie w krajach Europy Środkowej. W Polsce powódź dotknęła najbardziej Warszawę. 18 maja w Wiśle odnotowano najwyższy poziom wody od 160 lat.
100 kilometrów od stolicy Polski doszło do przełomu wałów przeciwpowodziowych, w wyniku czego woda zalała 18 miejscowości. Z miejsc stałego pobytu trzeba było ewakuować ponad trzy tysiące osób. Niestety powódź zabiła 22 osoby.
Lokalne władze od dawna wyjaśniają przyczyny bezprecedensowego zniszczenia tamy. W tym czasie polski minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller stwierdził, że sprawcą zniszczenia grobli na Wiśle były bobry, które osiedliły się wzdłuż całej budowli ochronnej.
Gryzonie aktywnie kopały tunele w konstrukcjach obronnych, osłabiając je w ten sposób. Jednocześnie wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski przekonywał, że bobry w żaden sposób nie są zaangażowane w powódź, bo mogły to zrobić tylko szczury piżmowe, które wyrządziły duże szkody.
Według ekologów powódź w 2010 roku była największym wydarzeniem nadzwyczajnym w ciągu ostatniego półwiecza. Na szczęście grobli udało się odbudować i wyeliminować groźne skutki przełomu we Włocławku.